Tranzycja społeczna

Rys. Ewelina Negowetti

Transpłciowość to brak zgodności między płcią przypisaną przy urodzeniu a odczuwaną tożsamością danej osoby. Transpłciowość to naturalna różnorodność występująca wśród ludzi. Społeczeństwo składa się z osób cispłciowych oraz transpłciowych, a niebinarność jest częścią tej różnorodności.

To krótka definicja, która w prosty sposób przybliża laikom zagadnienia transpłciowości. No właśnie, prosty... Wchodząc w nią głębiej, widać, że czegoś brakuje. Brak zgodności - tak, ale z czego on wynika? Kto i w jaki sposób go definiuje? I tu dochodzimy do sedna.

To odczucia, uczucia i emocje danej osoby stanowią o jej tożsamości płciowej. Płeć jest w głowie.

Tranzycja społeczna to ten obszar tranzycji, który najtrudniej poddaje się definiowaniu - nie ma tu norm, zaleceń, wskaźników ani przepisów. Są za to emocje i uczucia - i potrzeba szacunku do nich oraz pełna akceptacja faktu, że każdy jest inny, każdy może swoją tranzycję społeczną definiować inaczej, odczuwać inaczej, realizować inaczej. Nie lepiej, nie gorzej - po prostu inaczej, tak jak sam czuje i jak tego potrzebuje.

Tranzycja społeczna zwykle zaczyna się coming outem, w którym osoba transpłciowa komunikuje światu swoje poczucie niezgodności z płcią zdefiniowaną przy urodzeniu.

Przy czym ten "świat" również może być rozmaicie definiowany. Jedni uznają, że wystarczy im, gdy podzielą się tym wyłącznie z najbliższymi, inni czują potrzebę zakomunikowania tego natychmiast i bardzo szeroko.

Co jest niezmiernie istotne: coming out powinien zawsze być indywidualną, samodzielną decyzją osoby transpłciowej. To ona powinna wybrać jego formę, zakres oraz moment, w którym następuje. Nikogo nie można outować na siłę, nie można zrobić tego za kogoś. Nie ma znaczenia, że "przecież wszyscy od dawna wiedzieli"...

Coming out jest dla osób transpłciowych wyzwaniem i zwykle pozwala im na nowe otwarcie. Nareszcie czują, że mogą funkcjonować w społeczeństwie na swoich zasadach - w zgodzie z odczuwaną tożsamością płciową.

Najczęściej wiąże się to ze zmianą używanego imienia i zaimków. Idzie za tym również ekspresja płciowa, a więc wyrażanie siebie poprzez strój, makijaż czy sposób zachowania.

I tutaj znów zastrzeżenie: nie zawsze i nie każda transpłciowa osoba ma w tym zakresie takie same potrzeby. Niektórym wystarczy zmiana form gramatycznych, inni dążyć będą do bardziej wyrazistej metamorfozy, manifestowanej sposobem bycia czy wyglądem. Mówiąc o tym, warto porzucić stereotypowe spojrzenie na ekspresję płci. Na przykład transpłciowa kobieta równie dobrze może ubierać się w stereotypowo męskie ubrania, co nie ujmuje jej odczuciu kobiecości. I każda droga jest właściwa!

Jakie wyzwania dla otoczenia niesie zatem tranzycja społeczna osoby transpłciowej?

Można powiedzieć, że jest ona apelem o szacunek, otwartość, inkluzywność. Czyli o normalność.

Dlatego, jeśli znasz osobę transpłciową:

  • uszanuj jej prośbę o używanie preferowanego imienia i zaimków. Tak jak potrafisz wielu znajomych nazywać ich ulubioną ksywką czy drugim imieniem, bo po prostu nie lubią swojego "prawdziwego", podobnie w kontakcie z osobą transpłciową nie wracaj do jej starego imienia. Nie bez powodu mówi się o nim “deadname”. Uwierz, dla wielu osób transpłciowych nazywanie ich starym imieniem jest bardzo bolesne...

  • nie oceniaj po pozorach, bo strój czy makijaż nie są wcale wyznacznikami płci. Jeśli dana osoba mówi, że jest mężczyzną, przyjmij to za pewnik, nawet jeśli ma pomalowane paznokcie. I nie pytaj, skąd wie, kim jest — podobnie jak o to nie pytasz swoich cispłciowych znajomych

  • nie oceniaj po osobie partnerskiej, bo to nie ona definiuje płeć odczuwaną osoby transpłciowej. Tożsamość płciowa, poczucie przynależności do określonej płci lub brak poczucia przynależności do którejkolwiek z binarnie określonych płci nie mają nic wspólnego z orientacją seksualną.

  • i, niby oczywiste, a jednak... nie pytaj, co kto ma w majtkach. Serio. Naprawdę pytasz o to każdą spotkaną osobę?

Jeśli chcesz lepiej #zrozumiećtranspłciowość, przeczytaj, co o swoich doświadczeniach związanych z tranzycją społeczną mówi ekspert: Elias, transpłciowy mężczyzna.

A gdyby tak otworzyć te drzwi i zapuścić żurawia, co jest poza szafą...?

Tranzycja społeczna. Wiecie, co to jest? Ja też nie wiedziałem, dopóki nie wkręciłem się w temat, nie wyoutowałem i nie uruchomił mi się aktywizm. Miałem wtedy trzydzieści dwa lata. Sporo, jak na "standardy" rozpoczynania tranzycji, ale hej! Na to nigdy nie jest za późno! Zawsze można zacząć żyć w pełni, jako Prawdziwx Ja!

Mógłbym powiedzieć, że z takiego właśnie założenia wyszedłem, wreszcie się outując, ale nie, to nie było tak. Ja - kilka lat po tym, jak wreszcie zrozumiałem, co się ze mną dzieje - wreszcie wybuchłem. Nie wytrzymałem tego napięcia i wyoutowałem się można powiedzieć, z hukiem: od razu mówiąc otoczeniu, jakie kroki zamierzam podjąć i w jaki sposób do nich doprowadzę. Tym samym rozpocząłem tranzycję w jej (najczęściej, acz nie zawsze) początkowym stadium: tranzycję społeczną, czyli zamienianie odbioru mnie jako kobiety w postrzeganie mnie przez otoczenie jako mężczyznę.

Byłem już dość stary, jak na out. Wcześniej funkcjonowałem jako dziewczyna i niemal zupełnie otwarcie byłem w związku - jak wtedy sądziliśmy - jednopłciowym. "Niemal otwarcie", bo niby nie kryłem tego jakoś szczególnie, ale też nie mówiłem każdemu; w pracy udawałem hetero, bo bałem się reakcji innych. Wreszcie mój zespół sam wyciągnął ze mnie prawdę i zapewniał o akceptacji, co dało mi ogromną ulgę i zdjęło ciężar z serca. Zupełnie dosłownie zrobiło mi się znacznie lżej.

Akceptacja osoby niehetero- nie oznacza jednak akceptacji osoby trans.

Transpłciowość jest znacznie mniej rozumiana społecznie, więc nawet wśród cis niehetero jest sporo transfobów (śmieszna sprawa - innych fobów też, bo bycie niehetero nie jest równoznaczne z otwartością). Tłumaczyłem sobie, że skoro tyle lat przeżyłem jako kobieta, to dociągnę to jakoś do końca, dam radę. Muszę dać radę, bo jak to tak: wywracać teraz swoje życie do góry nogami? Byłem też wcześniej przekonany, że będę musiał zerwać wszelkie kontakty sprzed tranzycji, bo co: ktoś będzie mnie znał jako deadname, jako "ją"? Przecież nigdy nie zobaczy we mnie faceta i jeszcze może innym powiedzieć... To były błędne przekonania, ale wtedy sądziłem, że tranzycja tak właśnie wygląda. Myślałem, że jest paleniem za sobą wszystkich mostów i że jest to konieczne, bo po prostu nie da się inaczej…

Choruję na depresję, której nigdy nie wyleczę - mogę tylko zaleczać kolejne epizody. I taki epizod przydarzył mi się na dosłownie na chwilę przed wybuchem pandemii. Poszedłem na zwolnienie z tego powodu, trafiłem na psychiatryczny oddział dzienny i... pękłem. Jeszcze naoglądałem się seriali z transpłciowymi postaciami granymi przez transpłciowych aktorów i zobaczyłem, że tranzycja nie jest niczym przerażającym. Da się tak żyć, można być szczęśliwym i można być otwartym. Można mówić o swojej transpłciowości. Da się! Magia! Ja też tak chciałem.

Z buta te drzwi!

Bum! Powiedziałem mojej dziewczynie, kim jestem. Chyba nie była zdziwiona, bo właściwie przez cały okres naszego związku częściej mówiła do mnie w męskiej formie, niż w żeńskiej i chyba zawsze widziała we mnie bardziej faceta niż kobietę.

Napisałem do mamy na messengerze. Wyjaśniłem wszystko, poprosiłem o zwracanie się do mnie imieniem Elias i w męskiej formie. Mama była w szoku, przez moment (tydzień - to naprawdę bardzo niewiele) zaprzeczała, po czym dołączyła do grupy Eweliny Negowetti i zaczęła się edukować. Bardzo jestem jej za to wdzięczny, bo to naprawdę wspaniałe: mieć tak wspierającą mamę. Niestety nie każde z nas ma takie szczęście. Ewelinie też jestem wdzięczny za to, że taką grupę w ogóle założyła i rodzice mogą wzajemnie się wspierać i edukować.

Potem out do reszty otoczenia: poinformowałem rodzinę, mama pomagała mi wszystko im tłumaczyć. Tak naprawdę na tym polu działa - za moją zgodą - znacznie bardziej niż ja, bo ja nie potrafię, to dla mnie stres jak... jak... No, duży. Łatwiej mi tłumaczyć transpłciowość obcym niż rodzinie. No i wreszcie out do znajomych: napisałem o tym obszerny post na swojej ścianie na Facebooku - były to czasy pandemii i tak mi było łatwiej. Chociaż znając mnie, to i tak rozwiązałbym to w ten sposób, a nie outował się każdemu po kolei, bo jedna sprawa, że tak bezpieczniej, a druga - że znacznie łatwiej i szybciej.

Część ciuchów już wcześniej była poza szafą, część trzeba w niej odnaleźć...

W męskie ubrania opakowywałem się, odkąd zacząłem mieć decydujący głos w sprawie zawartości mojej szafy. Co prawda, przez całe życie wiele osób (zwłaszcza obcych mi mężczyzn, ale nie tylko) czuło się w obowiązku uświadomić mi, że dziewczynki tak nie powinny wyglądać (każdy miał inne zdanie co do tego, jak z kolei powinny), że “w ten sposób chłopaka nie znajdę” (a wiadomo, że to nadrzędny cel każdej kobiety) i że ”robię z siebie po prostu brzydactwo”. “Tak to ubierają się lesbijki” (wyczuwalna w głosie pogarda, you know).

Tak czy inaczej - ubrania to nie wszystko. To było bardziej na poziomie mojej podświadomości mimo, że pierwsze sygnały bycia trans dawałem, mając jakieś dwa lata. Wtedy mówiłem mamie, że "chciałabym być chłopcem", tylko ani ja nie umiałem wyrazić tego, co czuję, ani mama nie umiała tego odpowiednio zinterpretować. Żadne z nas nie miało do tego środków i wiedzy. Dlatego też zarzuciłem na trzydzieści lat komunikowanie, że jestem facetem i próbowałem być kobietą. Uwierzyłem, że skoro wszyscy twierdzą, że nią jestem, to to musi być prawda.

Starałem się, naprawdę, ale mi nie wychodziło. Malowałem się rzadko, odmawiałem noszenia staników (nie z powodu buntu, tylko malować mi się zwykle nie chce, poza tym często dotykam twarzy i się rozmazuję; a staniki robiły mi krzywdę)... Różne takie. Dlatego zawsze słyszałem komentarze odnośnie tego, jak bardzo mało jest we mnie kobiecości, jak dziwną kobietą jestem i jak powinienem się zmienić (a już tym bardziej - co ze mnie za dziwna charakteryzatorka, która maluje tylko innych, a siebie nie).

Mniejsza o to - w każdym razie ubioru zmieniać nie potrzebowałem i nie potrzebuję. Ba! Po tym, jak zaakceptowałem własną transpłciowość (to nie było łatwe) i zrozumiałem, że nie trzeba być Turbo Samcem Alfa, dotarło do mnie, że mogę chodzić w rzeczach, które inni zaklasyfikowaliby jako damskie, a mnie jest w nich męsko, bo tak się czuję i ponieważ po prostu jestem facetem! Hej, cisy też czasem chodzą w rzeczach, które ludzie zwykle umieściliby w dziale damskim - ale ma je na sobie facet, więc w tym wypadku są męskie.

Ubrania same w sobie nie mają płci - to my ją im nadajemy.

Na tym polu więc tranzycji społecznej właściwie nie przechodziłem. Najwyżej tuż przed oficjalnym outem zmieniłem kilka szczegółów: zacząłem używać męskich zapachów, obciąłem włosy w końcu do długości wymagającej użycia maszynki (kupiłem ją sobie tuż przed outem i jestem nią zachwycony!) oraz zacząłem nosić męską bieliznę, która okazała się o niebo wygodniejsza od damskiej. Poważnie, polecam spróbować!

Trochę się bałem, co ludzie na to powiedzą, ale... nie powiedzieli nic. A jeśli nawet - to oplotkowywali to między sobą, mnie zostawiając w spokoju (tak, mogli zauważyć takie rzeczy, bo nie dość że perfumy, dezodoranty i żele pod prysznic pachną, więc każdy może ten zapach poczuć, to jeszcze moje gacie też mieli okazję oglądać, kiedy się przebierałem codziennie we wspólnej szatni w strój służbowy i z powrotem).

Po pojawieniu się na świecie, należy się jakoś przedstawić

Do elementów tranzycji społecznej należy też ten najważniejszy: out do kolejnych spotykanych na swojej drodze ludzi.* Coming out nie jest jednorazowy - to proces, w którym jesteśmy właściwie do końca życia. Od momentu, kiedy zdamy sobie sprawę z cechy, która nie zawsze jest społecznie akceptowana i rozumiana, permanentnie stajemy przed wyborem, czy mówić o tej cesze nowo poznanej osobie czy nie.

W przypadku tranzycji - kiedy jesteśmy jeszcze na początku, a zdecydujemy się również na tranzycję medyczną - to jesteśmy do outów wręcz zmuszeni przez sam fakt zmian w naszym wyglądzie. Każdorazowo też przy poznaniu kolejnej osoby lub zauważeniu tej cechy stajemy przed wyborem, kogo ta osoba pozna: czy prawdziwych nas czy kogoś, kogo - jak sądzimy - jest w stanie zaakceptować, ale to nie będziemy tak naprawdę my. Teraz, kiedy to piszę, skojarzyło mi się to trochę z kreowaniem postaci w RPG.**

Ale nie o tym. O tranzycji społecznej miało być.

Wiele osób transpłciowych i niebinarnych (nie wszystkie) wybiera sobie nowe imię i prosi innych o używanie go oraz o używanie innej formy gramatycznej, niż do tej pory. W moim przypadku było to imię Elias i prośba o przerzucenie się z formy żeńskiej na męską. Dla wielu osób z mojego otoczenia okazało się to turbo trudne. Jestem w stanie to zrozumieć i do pewnego stopnia zaakceptować: znali mnie co najmniej kilka lat jako "ją", widzą przed sobą osobę jeszcze przed hormonami, przed operacjami, a więc: posiadacza naprawdę potężnej klaty (miałem czym oddychać, jak to się mówi i nie próbowałem tego spłaszczać: po pierwsze w moim przypadku nic by to nie dało, a po drugie skoro staniki były dla mnie sensorycznym horrorem, to binder byłby piekłem); niskiego jak na AFAB***, ale jednak nie męskiego głosu; o twarzy może mało dziewczęcej, ale też nie męskiej. Kogoś, kto fizycznie się nie zmienił w stosunku do tego, co było "wczoraj" i o kim mówili "ona". I ta osoba teraz chce, żeby mówić "on" i używać innego imienia. No, trudne.

Spoko, kumam. Ale o ile nie przeszkadzają mi pomyłki, tak obecnie już szlag mnie trafia o olewactwo: kiedy osoby nawet nie próbują zmienić swojego postrzegania mnie. Kiedy nie jest tak, że się mylą. Tylko mają to gdzieś. Kiedy nawet czasem do mnie mówią "on", ale między sobą już "ona" i deadname. To świadczy o braku chęci przestawienia myślenia o mnie oraz o przekonaniu, że to takie tam moje fanaberie - i ja naprawdę rozumiem, że te osoby czasem były mi w gruncie rzeczy życzliwe, ale w moim odczuciu nie próbowały zrozumieć ani dostrzec we mnie mężczyzny. To cholernie bolało. Z kolei kiedy spokojnie starałem się wyjaśnić im, co czuję i prosiłem o to, by między sobą również mówiły o mnie jako o mężczyźnie, to usłyszałem, że jestem roszczeniowy.

Na samym początku czułem, że nie mam prawa o to prosić, bo przecież widzą babkę. Bo nie wyglądam jak facet. Dlaczego miałbym ich prosić o traktowanie mnie jak kolesia? Nie mam prawa.

W większości przypadków, zwłaszcza na samym początku, kładłem uszy po sobie i nie poprawiałem, tylko znosiłem olewanie moich próśb, które po prostu co jakiś czas powtarzałem bez większego przekonania. Potem jednak, im dalej od outu, tym bardziej rodził się we mnie ból: dlaczego nie mogą się zdobyć na tak niewielki wysiłek, żeby po prostu uszanować moje prośby? Przecież nie zrobi im to krzywdy, a mnie ich olewactwo boli - nieraz fizycznie. Coraz częściej w marzeniach brałem taki wielki, ostry fioletowy nóż z Biedry, który mamy w domu i urzynałem sobie te dwa arbuzy. Czasem w wyobraźni rzucałem je ludziom pod nogi z pytaniem: czy teraz, kiedy jestem płaski, mogę wreszcie ładnie prosić o uszanowanie mojej prośby?

Chciałbym zaznaczyć, że ja akurat - być może z powodu wieku, w jakim się wyoutowałem - nie mam z tym tak wielkiego problemu, jak niektórzy (i tym ludziom strasznie współczuję), ale to nie oznacza, że problem nie istnieje. Od kiedy pamiętam, zwracanie się do mnie w żeńskiej formie i używanie uroczych, ciepłych i słodkich form zdrobnienia mojego deadname powodowało u mnie fizyczny ból w klatce piersiowej i w karku (przedstawiałem się zawsze najostrzejszą wersją lub pełnym imieniem, ale praktycznie nikt poza kilkoma osobami tak do mnie nie mówił). Zawsze!

Od outu ten ból wzrósł, bo łączy się z żalem, że ja zdobyłem się na rzecz, która latami wydawała mi się nieosiągalna i która mogła mnie narazić na szereg rzeczy nieprzyjemnych i niebezpiecznych; która wymagała ode mnie siły, której przedtem nie spodziewałem się w sobie znaleźć; która wymaga ode mnie przebudowania swojego życia. A ludzie mówią, że im jest trudno używać wobec mnie innego imienia i formy gramatycznej. I olewają moje prośby.

Obecnie więc ból, który wcześniej był jak ukłucia małej igiełki i powodował lekkie duszności oraz cierpnięcie skory na plecach oraz ramionach przez parę sekund, jest jak wbicie w mój kark igły do przebijania kości. I to wbicie jej z rozmachem! Jednocześnie moje żebra i mięśnie na ramionach ściskane są przez łapy pazurzastego olbrzyma. I te łapy nie puszczają przez kilka minut, czasem kilkanaście. Serce znacząco przyspiesza, a duszności wcześniej niemal niedostrzegalne, teraz są stanowczo zauważalne przeze mnie.

Nie daję tego bólu po sobie poznać, ale to dlatego zwykle na moment się zacinam. Nie mam pretensji, jeśli ktoś nie wie, kim jestem i rozmawia ze mną zgodnie z tym, jak postrzega obcego sobie klienta w sklepie. Ale jeśli ktoś olewa, nie stara się, ma w czterech literach moje prośby i z uśmiechem mi mówi, jakie to dla niego trudne, to mnie szlag trafia. Okej, trudne, rozumiem, ale chociaż spróbuj!

Dodatkową trudnością dla ludzi z mojej poprzedniej pracy, gdzie mieliśmy bezpośredni kontakt z klientem, był fakt, że wyoutowałem się im i ich prosiłem o użycie męskiej formy i nowego imienia; ale z klientami rozmawiałem jako ona. Twierdzili, że się gubią. Ja, kiedy to usłyszałem, byłem zaskoczony: czy to nie logiczne, że to dlatego, że rozmów służbowych nie chcę zaczynać od informacji o swojej transpłciowości, dyskutować o tym, narażać się nawet na obelgi (jestem pewien, że mogłyby się zdarzyć) z powodu tego, że cycata osoba z wyglądem klasyfikowanym jako żeński oraz z identyfikatorem, na którym wesoło połyskuje deadname, prosi o użycie formy męskiej?

Zmieniłem pracę, żeby nikomu z nas nie było trudno. W nowej, gdzie pojawiłem się już po operacji, z niższym głosem i gdzie od razu przedstawiłem się wszystkim jako Elias, nikt nie ma takich trudności, mimo że nie kryję swojej transpłciowosci i prędzej czy później wszyscy się o niej w jakiś sposób dowiadują. Jeszcze nie wyglądam tak, żeby wszyscy ludzie na ulicy czy w sklepach mówili do mnie "proszę pana". Możliwe, że to kwestia tego, w jaki sposób ci nowi współpracownicy mnie poznali, ale przynajmniej tam jestem traktowany jak mężczyzna i nawet chłopaki sami wciągnęli mnie w planowanie, jaką niespodziankę zrobić dziewczynom na Dzień Kobiet. Byłem zachwycony.

Może czasem zrzucić fatałaszek...?

Wciąż mam obawy związane ze swoim ciałem. Jako osoba, która gdzieś od dziesiątego roku życia ma absolutny zakaz pokazywania klaty (tak, wiem, można sobie na plaży być topless, nikt tego nie zakazuje i takie tam) i słyszy, że zawartość jej bluzki jest obiektem seksualnym, nieprzyzwoitym i wstydliwym; mam już wbudowaną w głowie blokadę, którą trudno mi przezwyciężyć.

Boję się zdejmować koszulkę. mimo że jestem po operacji. Mam przed tym wewnętrzne opory, bo co ludzie powiedzą? Co sobie pomyślą, widząc kogoś ze sporymi szramami na piersiach i bez "sprzętu" niżej (nie mam dysforii dołu i nie czuję potrzeby wypychania czymś majtek)? Czy pomyślą, że jestem kobietą, która biega po plaży i ogródku bez stanika, czy stwierdzą, że to jednak facet, bo babska klata tak nie wygląda?

Dzień, w którym po raz pierwszy wyszedłem na dwór bez koszulki, był dla mnie momentem przełomowym; podejrzewam, że porównywalnym do tego, jak osoba transkobieca po raz pierwszy pokazuje się publicznie w sukience. To było z jednej strony wyzwolenie, które odczułem jak szarpanie kajdan, którymi byłem skuty przez dwie trzecie życia; a z drugiej łączyło się z ogromnym strachem. Za każdym razem, gdy samochód przejeżdżał obok ogródka naszego domku letniskowego, odruchowo odwracałem się plecami do drogi, kuliłem lub zakrywałem rękami. Za każdym razem, gdy ktoś przechodził drogą - obserwowałem go, skulony, czekając na jakąś formę ataku. Byłem jak dzikie zwierzę schwytane w klatkę: nieufny, przerażony, czekający na nieokreślone "najgorsze". Jednocześnie też byłem z siebie niesamowicie dumny, cieszyłem się jak dziki i z każdym kolejnym samochodem i przechodniem czułem się minimalnie pewniej. Ta duma powodowała euforię, mimo że jednocześnie byłem przerażony. Nikt mi nic złego nie powiedział, nikt nie spojrzał z odrazą. Ludzie traktowali mnie dokładnie tak, jak każdego innego człowieka, mimo że wielu znało mnie sprzed tranzycji, a dla wielu innych wciąż byłem na pierwszy rzut nie znającego mnie oka "panią", gdy spotykali mnie na ulicy, w umundurowaniu. To było magiczne, piękne, wspaniałe! Tym bardziej, że z całej "kobiecości" to klata zawsze sprawiała mi największy problem.

Na plaży nadal się trochę boję biegać w samych gaciach, bo one nie mają odpowiedniego wypełnienia, a ja jako całość jestem jeszcze - według siebie - mało męski z wyglądu. Ale ten strach jest coraz mniejszy i dzielnie go przełamuję. Do tej pory (przez jedno lato) nie usłyszałem ani jednego nieprzychylnego komentarza, nie odnotowałem nieprzychylnego spojrzenia. Mam wrażenie, że strach przed otwartym byciem sobą jest w naszych transowych głowach większy, niż powinien być w rzeczywistości. Ale to poniekąd dobrze, bo inaczej moglibyśmy stać się nieostrożni i wtedy mogłoby nam się przydarzyć coś złego. Na basen jednak wciąż boję się pójść. Tam są szatnie, gdzie ludzie się przebierają, a ja boję się iść zarówno do damskiej, jak i do męskiej.

Kibli też się boję. Wiecie, że dużo osób trans stara się w ogóle nie korzystać z toalet publicznych z obawy o to, jak zostaną w nich potraktowane? Trzymają i zanoszą do domu. Ja tak nie robię, ale za każdym razem, kiedy jestem w toalecie z większą liczbą kabin i zawartością choć jednej osoby korzystającej poza mną, jestem przerażony. Nie odzywam się i staram nie istnieć. Jeszcze nie dojrzałem do tego etapu, żeby wchodzić do męskich toalet - obiecuję sobie, że następnym razem to zrobię, ale nie mam jeszcze poczucia, że będę tam bezpieczny. Idę do damskich, gdzie też nie czuję się bezpiecznie - za każdym razem bardziej się boję, bardziej kulę i chowam, i mam większą nadzieję, że nikt nie zacznie na mnie wrzeszczeć. Obmyślam strategię, co zrobić, jak się zachować, jeśli jednak to się zdarzy. Nie odzywam się z obawy o to, jak zostanie odebrany mój głos. Jestem przerażony, staram się jak najszybciej załatwić swoją potrzebę i zniknąć. Koszmar. I nie wiem, czy w męskiej nie czułbym się ostatecznie lepiej - nie mam pojęcia, ale blokada przed pójściem tam istnieje i ma się dobrze.

Czy to już koniec?

Tak czy inaczej tranzycję społeczną przechodzę nadal. Wciąż widzę wokół siebie kilka osób, dla których nie jestem mężczyzną. Usłyszałem od kogoś, że cis mężczyznę może poprosić o noszenie ciężarów czy odkręcenie słoika, a mnie,to jakoś tak nie bardzo. To nic, że od małego to ja byłem w towarzystwie od dźwigania i otwierania słoików - dosłownie. Jeszcze przed tym, jak sam zrozumiałem, kim jestem, to robiłem takie rzeczy. Ktoś zastanawiał się, dlaczego nagle mówię, że jestem facetem, skoro tyle lat żyłem jako kobieta - skąd mi teraz taki pomysł przyszedł do głowy i kto mi go podsunął? Cały czas w internecie czytam komentarze o chromosomach, genitaliach i o tym, że biologii nie oszukam. Czasem dostaję życzenia śmierci czy porównywanie mnie do ekskrementów lub przestępców seksualnych. Te, które dostałem na priv, wciąż sobie wiszą w "Innych".

Wyobrażam sobie, że transdziewczyny mają jeszcze gorzej, bo w patriarchalnym społeczeństwie tak naprawdę wszyscy cierpią z powodu toksycznej męskości, stereotypów i tego, że wszystko, co jest w jakikolwiek sposób zbliżone do kobiecości i występuje u osoby AMAB*** lub społecznie odbieranej jako mężczyzna, jest godne potępienia, wyśmiewane i lżone. Ale przejawy męskości u osób AFAB też są powodem do komentarzy.

Podsumowując: tranzycja społeczna jest źródłem wielu emocji. Od przerażenia i bólu po euforię. Niestety zwłaszcza na samym początku więcej jest tego pierwszego, ale z czasem jest coraz lepiej. Zwłaszcza po dłuższym czasie hormonoterapii, kiedy obcy ludzie zaczynają w nas po prostu widzieć zwykłych mężczyzn czy kobiety lub pytają, jak się do nas zwracać (jeśli ktoś dąży do androgynicznego, niebinarnego odbioru). Osobom będącym w transfobicznych środowiskach z pewnością znacznie trudniej jest tę tranzycję przejść, niestety, dlatego za wszystkich trzymam kciuki.

*coming out, czyli wyjście z szafy - to tak określa się moment, w którym osoba mówi komuś o jakiejś swojej niestandardowej cesze; najczęściej dotyczy to mówienia o swojej orientacji seksualnej innej niż hetero czy o tożsamości płciowej innej, niż cis; ale może dotyczyć również neuroatypowości czy faktu bycia kimś bliskim dla osoby tęczowej czy neuroatypowej.

** role playing games, czyli gry, w których uczestnicy wcielają się w wykreowane przez siebie postacie

**z angielskiego AFAB: "assigned female at birth", czyli osoba oznaczona przy urodzeniu jako kobieta; analogicznie AMAB "assigned male at birth" to osoba oznaczona przy urodzeniu jako mężczyzna; jest również określenie AGAB: "assigned gender at birth", czyli płeć przypisana przy urodzeniu

Elias Król